czwartek, 7 maja 2015

Klasyczne dolegliwości ciążowe

Mdłości i wymioty, bo te właśnie mam na myśli mówiąc o klasycznych dolegliwościach ciążowych zaczęły mnie męczyć coś koło dwóch dni przed sylwestrem. Wtedy jeszcze chodziłam do pracy i muszę przyznać, że było ciężko wytrwać. Dolegliwości te jednak ustąpiły i w zasadzie nie pojawiły się przez jakieś 2 tygodnie, po to by zaatakować ze zdwojoną siłą koło 7 stycznia plus minus. A ponieważ z natury organizm mam bardzo delikatny, toteż byłam niemal pewna, że to pozorny spokój i nie pomyliłam się. Jak już wyżej wspomniałam wszystko powróciło. Stan takich ciężkich wymiotów utrzymywał się koło 6 tygodni, gdzie każdy poranek zaczynałam… Nie będę więcej mówić jak go zaczynałam, bo łatwo się domyśleć. Oczywiście nie ograniczały się one tylko do poranków, bo były takie dni gdzie trwały niemal całą dobę albo pojawiały się o różnych porach. Koło 13 tygodnia stan uporczywy minął jak ręką odjął, dzień wcześniej przeszłam mękę, a tu kolejnego dnia był spokój niemal całkowity. Jeszcze do 20 tygodnia zdarzały się trudniejsze momenty, ale to już raczej rzadko. Kolejna dolegliwość ciążowa związana z I trymestrem ciąży to wrażliwość na zapachy. Mnie szczególnie drażniły męskie perfumy i mój mąż mógł zapomnieć, że będzie ładnie pachniał. Najgorzej działały na mnie perfumy Calvina Kleina eternity, które o ironio, kupiłam mężowi na urodziny. Kolejny drażniący zapach to płyn do płukania tkanin, na samą myśl o tym zapachu jeszcze teraz robi mi się niedobrze. Jeśli natomiast o jedzenie chodzi to nie mogłam jeść szpinaku, warzyw na patelni i niczego co zawierałoby zioła prowansalskie. Na szczęście ten stan minął, choć warzywa na patelnię nadal przyprawiają mnie o mdłości. I to chyba na tyle co nękało mnie w I trymestrze. Teraz trochę o sposobach radzenia sobie z mdłościami i wymiotami, oczywiście napiszę z własnego doświadczenia. Zacznę od tego, że metody przeze mnie stosowane działały krótko niestety i po kilku dniach zwyczajnie musiałam szukać czegoś nowego. Pierwsze co pomagało to herbata miętowa, z resztą ją do dziś piję jak tylko oczy otworzę. Takie moje poranne must have, żebym przetrwać mogła. Metoda niewstawania z pustym żołądkiem sprawdzała się słabo, bo jak się do pracy wstawało przed 5 rano to trudno budzić się pół godziny wcześniej i pogryzać krakersa. Najskuteczniejszy okazał się napar z tartego imbiru, który po tygodniu zwyczajnie mi obrzydł i teraz odnoszę się raczej z dużą rezerwą do korzenia mandragory, jak imbir zwykł nazywać mój mąż. Cóż, na tym zakończę, następna notka będzie o badaniach prenatalnych i USG genetycznym.

Początki

Macierzyństwo to całkiem normalna sprawa, niemniej decyzja o nim powinna zapaść świadomie i z rozważeniem idących za nim konsekwencji. Mam tu na myśli nie tylko osoby, które mogą predestynować do roli rodzica bez żadnych zastrzeżeń. Bycie matką czy ojcem jest pragnieniem niemal każdego z nas i nieważne czy jesteś w pełni sprawny czy też nie.
Nie da się jednak ukryć, że rodzicielstwo osoby z niepełnosprawnością będzie zdecydowanie trudniejsze, co jednak nie oznacza, że uboższe czy gorsze.
Niestety muszę przyznać, że nasze społeczeństwo patrzy na osoby z wszelakimi niepełnosprawnościami, które bądź to chcą, bądź to już są rodzicami z dozą dezaprobaty i uważa, iż to kaprys tychże osób, bo poniekąd one same są jak dzieci. A zatem jedyne wyjście to choć spróbować zmienić ten stereotyp w społeczeństwie i uświadomić, że rodzicielstwo osób niepełnosprawnych nie jest ani kaprysem, a jest takie samo w zasadzie.
Nadmienić jednak muszę, że każda niepełnosprawność generuje dostosowane do jej rodzaju potrzeby i trudności, które trzeba obejść/przeskoczyć :) tak więc ja będę pisała z perspektywy osoby niewidomej/niedowidzącej i mam cichutką nadzieję, że robię to po coś, że dzięki temu społeczeństwo zacznie patrzeć przychylniej na bycie rodzicem niepełnosprawnym, a w moim wypadku mamą.

Ok, czas przejść do meritum. :)
W zasadzie kiedy robiłam test ciążowy to nie po to by ową ciążę potwierdzić, a raczej po to by ją wykluczyć. Mąż zakupił w aptece test, no i zrobiłam go. Później zaczęły się nerwowe 3 minuty w których należało wyczekiwać pojawienia się drugiej kreski. Były to bardzo długie minuty dla nas obojga.
W końcu mąż  oznajmił, że są dwie, ale ta druga taka raczej słaba.
Jest druga kreska... słaba... ale jest... Boże jestem w ciąży... Ale przecież...
Szok i niedowierzanie, a za chwilę radość. W takiej właśnie kolejności wzięły górę emocje. Do dziś to pamiętam i raczej nie zapomnę, bo jestem w 24 tygodniu ciąży i te emocje nadal są dla mnie takie jakby to było wczoraj.
No to sobie prezent na Bożenarodzenie zrobiliśmy.
Kolejna sprawa to wybór ginekologa, ale tym zajęłam się kiedy emocje odrobinkę opadły.
Ja osobiście nie miałam z tym większego problemu, choć znam mnóstwo przypadków gdzie ginekolog traktuje niepełnosprawną pacjentkę jak zjawisko, a już o prowadzeniu ciąży to albo nie chce słyszeć, albo wynajduje setki powodów, dla których ciąża u takiej kobiety nie ma racji bytu. Cóż, wydawać mogłoby się, że lekarze powinni mieć nieco szersze spojrzenie na pewne sprawy, niestety można się rozczarować.
Jak wyżej wspomniałam ja nie miałam problemu, a lekarz, którego wybrałam okazał się przychylny i bez problemu zgodził się na prowadzenie ciąży. Co sobie pomyślał to nie mam pojęcia, ale ponieważ mam wysoko rozwiniętą intuicję to wyczułabym negatywne nastawienie wobec mojej osoby.
Na dziś zakończę mój wywód, bo niedługo osiągnie on rozmiar papieru toaletowego i absolutnie nikt nie będzie miał ochoty tego czytać :) wbrew pozorom to niełatwo opisać 23 minione tygodnie w zwięzły sposób, dlatego proszę o wyrozumiałość drogich czytelników.
Na koniec dodam (wiem, że post jest dość haotyczny, wybaczcie więc...), że nad decyzją o blogu zastanawiałam się dość długo, bo aż całe 5 miesięcy z okładem.